„... bo wszak ptaki wracają do gniazd..." – wspomnienia w 72. rocznicę wywózki Polaków na Syberię
wtorek, 12 lutego 2013 09:43

„... bo wszak ptaki wracają do gniazd..." – wspomnienia Pani Teresy Stafiej-Kraus w 72. rocznicę wywózki Polaków na Syberię, taki tytuł miało spotkanie w naszym Stowarzyszeniu w dniu 7 lutego 2013r.

Pani Teresa opowiadała o swoim pobycie - jako dziecko - w Afryce, gdzie z armią Andersa skierowało ją żecie, a następnie wrażenia z pobytu - już jako osoba dorosła - w tych miejscach gdzie oczekiwała na wolną Polskę.

Spotkanie uwieczniła TwojaTV.info http://twojatv.info/smj-bo-wszak-ptaki-wracaja-do-gniazd/

 

A oto wspomnienia Pani Teresy Kraus:

 Teresa Kraus - Jarosław        7.luty 2013 r.

... bo wszak ptaki wracają do swych gniazd... -  w 72 rocznicę wywózki Polaków na Syberię.

     Szanowni Państwo mam wielki zaszczyt, ale też wielki obowiązek przedstawić Państwu mój tułaczy szlak. W dniu a właściwe nad ranem obudził nas wielki łomot do drzwi we Lwowie. Z karabinami skierowanymi w naszą stronę krzyczeli „dawaj sobieraj sia ujeżdżajesz".Po tych okrzykach, po tych karabinach nie mogliśmy się pozbierać, a właściwie to nie było, co się zbierać, bo byliśmy w domu naszych krewnych, a cały dobytek został w Jarosławiu. Po pół godzinie już załadowali nas do klekocącej ciężarówki i na dworzec kolejowy. Nie będę opisywała dokładnie, co się działo w tych wagonach; brud, smród, tłok i rozpacz. Po ośmiodniowej podróży dojechaliśmy do stacji PANINO. Zamieszaliśmy z czterema innymi rodzinami. Rodzice ciężko pracowali od rana do wieczora. Nam z siostrą najbardziej dokuczał głód i strach. W 1941 roku ogłoszona została amnestia i pozwolono nam wracać gdzie chcieliśmy. Z tej samej stacji Panino z ogromnymi trudnościami "wtłoczyli nas" w dalszą drogę. Jak pamiętam to wysadzono nas z pociągu na stacji ZANIN . Z niewielkim bagażem zamieszkaliśmy w małej "kibitce", tato dostał przydział zwierząt do pasienia, i tak rozpoczął się drugi okres naszej gehenny. Pamiętam ogromną tragedię jak naszego ojca przyciągnęli na łachmanach, bo podkradł trochę mleka wielbłądziego dla nas.

      Po trzech dniach w wielkich męczarniach nasz Tata umierał. Grób kopała mama i dwaj młodzi chłopcy. To była rozpacz - co robić dalej. Ale Pan Bóg jeszcze czuwał nad nami, bo ktoś ze znajomych powiadomił mamę, że tłumy ludzi idą nocami z powodu ogromnych upałów w dzień w kierunku KRASNOWODZKA. Dotarliśmy tam i my po wielkich trudach. Nie pamiętam ile dni tam koczowaliśmy, ale udało się nam dostać i razem z żołnierzami na statek do P AHLEWI. Z Pahlewi po kilku dniach samochodami ciężarowymi do KARACZI w dalszym ciągu nad morzem Kaspijskim. W Karaczi załadowano nas do pociągu i tak dojechaliśmy do AFRYKI do miejscowości MASINDI. W Masindi już było przygotowane osiedle zwane Przejściówką. Ogolono nam głowy, ubrano w ciuchy, które przysłali Amerykanie. Po tej całej kwarantannie przeniesiono nas do osiedla trzeciego, to była wielka radość, bo mieliśmy już trochę intymności. Mama dostała pracę w magazynie żywnościowym, a my z siostrą do szkoły. Szkołę mieliśmy bardzo blisko na pięknym trawniku, przed domem. W Masindi mieszkaliśmy pięć lat i przez ten czas nie tylko chodziliśmy do szkoły, ale tez powstało Harcerstwo dla starszych i Zuchy dla młodszych. Był to piękny okres naszego życia. Nauczyciele wprost dopieszczali nas, organizowali wycieczki, wieczornice, ogniska, a po jakimś czasie nawet teatrzyki. Jedno z takich przedstawień było przygotowane przez pana Dula. Pan Dul miał bandżo, więc nam przygrywał, rodzice szyli kostiumy, a ojcowie, których nie było za wiele robili dekoracje. Przedstawienie powtarzaliśmy kilkakrotnie.

      Skończyła się wojna i mogliśmy wracać do Polski. I tu wielki dylemat, co robić wracać czy zostać. Zwyciężyła tęsknota za Babcią, i za pozostałą rodziną. Wreszcie decyzja zapadła - wracamy do kraju. Nie pamiętam po ilu miesiącach byliśmy w podróży, bo były postoje, ale pamiętam, że wróciliśmy do Jarosławia 3-go MAJA. Nie wyobrażacie sobie państwo, co to była za radość. Po kilku dniach wypoczynku- wymarsz do szkoły, ja do klasy 6-tej a moja siostra do klasy czwartej. W 1951r w maju nowa tragedia, siostra jest nieuleczalnie chora na gruźlicę, w pogrzebie udział wzięła cała szkoła i społeczność ul. Słowackiego. Po ukończonej szkole podstawowej, średniej ekonomicznej, po studiach choreograficznej i pedagogicznej pracowałam w Technikum Geodezyjnym, a po dwudziestu latach dyrektorowałam w Międzyszkolnym Ośrodku Pracy Pozalekcyjnej w Jarosławiu, Po przejściu na emeryturę rozpoczęłam podróżowanie. A ponieważ mieszkałam S lat w Afryce zatęskniłam za ciepełkiem afrykańskim. Koniecznie chciałam zobaczyć jak teraz po 6-ciu latach wygląda moja Masindi. Nawiązałyśmy kontakt z koleżankami i kolegami w sumie 6 - ciu osobowej grupie pojechaliśmy do TANZANI, bo w Ugandzie trwały walki plemienne, dlatego nie mogliśmy rozpocząć zwiedzania naszej ukochanej Ugandy. Zwiedziliśmy Serengeti, Ngoro-ngoro, nawet wyszliśmy na Kilimandżaro do wysokości 1800 m, wyżej nas nie wpuszczono, bo nie byliśmy w odpowiednich strojach. Zwiedzanie zakończyliśmy na Zanzibarze.

     Po następnych trzech latach w tej samej grupie zwiedzaliśmy KENIE. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że Kenia w stosunku do Tanzanii to mały pikuś.

      Po następnych trzech latach wreszcie mogliśmy zobaczyć naszą KOJE i MASINDI. W dniu 27 października 2012 r wsiadaliśmy do samolotu. Ale tu niespodzianka w kilka minut spadł mokry śnieg i cóż można zrobić musieliśmy czekać aż obsługa zmyje mokry śnieg z samolotu, po ponad godzinę dopiero nas powiadomiono: zapiąć pasy lecimy. Dolecieliśmy do Istambułu i tu S-godzinne oczekiwanie na samolot turecki. Po 5-ciu godzinach start i dolecieliśmy na lotnisko w ENTEBE . Przy lotnisku czekały na nas dwa samochody. Po przyjeździe do ośrodka wychowawczego dla chłopców mogliśmy tylko wskoczyć do łóżka tak byliśmy zmęczeni. Następnego dnia po śniadaniu przedstawił się nam "Szef" ośrodka bardzo sympatyczny, bardzo przystojny ksiądz RYSZARD JOZWIAK. Dogadzał nam tak jak przysłowiowy Tata. Już pierwszego listopada zabrał nas samochodem na mszę święta na pięknym wzgórzu pod polskim cmentarzem. Mszę św. koncelebrował biskup murzyn w asyście naszego księdza Ryszarda i dwóch zakonników franciszkanów jeden z nich z pod Jarosławia. Po mszy biskup poświęcił groby i zjedliśmy wspólny obiad.

Trzeciego dnia wyjeżdżamy na targ odzieżowy. Na targu, który odbywa się na ziemi rozłożone są jakieś płachty i korale, najwięcej korali. Gdzie niegdzie są też koszulki bawełniane z nadrukami zwierząt.

      Niedziela 4 listopada pobudka o godz. 6-tej rano jedziemy po śniadaniu do mojego kościoła do Masindi. Kościół jest zapełniony, po drodze jeszcze dochodzą ludzie, przed kościołem pełno małych dzieci, msza św. trwa ponad trzy godziny a potem jeszcze poproszono mnie bym powiedziała gdzie mieszkałam i gdzie się uczyłam, potem wyjazd na obiad do restauracji.

9-go listopada jedziemy parkiem narodowym nad dorzecze NILU, a po jednej i drugiej stronie drogi przyglądają się nam małpy, albo z wielką gracją wchodzą w busz. Na miejscu przesiadamy się na prom. Cały zestaw zwierzaków na brzegach hipopotamy, krokodyle itp.

       Po nawrocie przyspieszamy, bo zanosi się na burze. W drodze powrotnej jemy obiad a potem na tarasie drinki. Po powrocie do ośrodka czeka na nas murzynek, który z polecenia biskupa zaprasza nas na kolację następnego dnia. Ta kolacja to było jedno wielkie rozczarowanie, nie tyle, co jemy tylko, jaki salon ma ten biskup. Na jednym wiszącym sznurku żarówka, mała, ściany odrapane, jedzenie podają nam na kolana. Jedna wielka pomyłka. Ale za to następnego dnia ks. Ryszard zawiózł nas na występy bardzo ładne. Występowały tancerki, akrobaci. Najbardziej zadziwili nas tancerze i akrobaci. Na zakończenie jedna z tancerek nałożyła na głowę 8 szt. dzbanków i tańczyła

     Następnego dnia ostatnie drobne zakupy na pamiątki i czas powrotu do domu.

   Jeszcze tylko uprosiliśmy wyjazd na równik. Na równiku zdjęcia, eksperymenty z ciekami wodnymi, małe zakupy i wyjazd do ośrodka, Wszystko jest piękne jak nie za dużo.

    Powrót był bardzo niemiły, bo na lotnisku znowu czekamy już nie pięć godzin a siedem godz. Najważniejsze, że całe zdrowe i zadowolone wracamy do domu.

 

 

Polecamy

krs

Naszą witrynę przegląda teraz 1 gość 
Odsłon : 554770